Wersja polska poniżej/ Polish version below
Children with adult faces play with a ball in a yard, or maybe on a beach, the sea is not to be seen.
Directly after the announcement of the first news related to the epidemiological threat in Europe, I boarded the Warsaw-Berlin express. Leaving my hometown, I was heading to my new home. I had a gift from my mother. A poster from an exhibition with a painting by Kiejstut Bereźnicki wrapped up elegantly in a roll, bought in an art gallery in Sopot. I thought it was a shame to unwrap such an elegantly prepared gift, so I got on the train without even looking at it. In the compartment, a young man coughed into his fist, which was not even scandalous yet, and an older couple sitting at the door compulsively rubbed their hands with a disinfectant, which, as a matter of fact, irritated me a lot. It was the 9th of March, everything was still open and possible, but the smell of antiseptic liquid brought back strange memories of an elderly lady’s perfumes. Maybe imagination, maybe real but for sure deeply buried, unpleasant memories of my childhood. So, I took my things and left.
In the dining car, I ate a cream soup from white vegetables posing for something luxurious and delicious because of a few drops of the truffle oil. The soup itself did not have a taste; therefore, it was like a memory of truffles on litmus paper hidden in a cabinet on my parents’ dacha. I spent 16 PLN on it and paying, I realized that it was my last 16 PLN. I can never behave as if I have the last 16 PLN on my account; They say, my not-real-grandfather Staszek, my mother’s daddy, who in fact was her stepfather, was like that too. He was admired, so I prefer to think that I inherited it and that it is not such a terrible feature after all.
A Polish bricklayer was also sitting in the diner. Shouting very loudly into a headset with a built-in speaker hidden somewhere, he looked like a maniac screaming to himself all details from his own life. He was going to work in Germany and complained into space that he, for the past 2 years since he is no longer with Karolina, has been using the service of prostitutes. At the same time, he peeped at every passing butt, no matter if it belonged to a very young or an older woman. I began to fear that his strategy doesn’t work and that regular visits in massage parlors did not inhibit his evident, sexual drive. I felt uncomfortable, even though he did not pay attention to me, presumably because I wear a large coat, heavy shoes, I have no makeup, and I have short hair, which makes me look a bit like a coal carter from before the war (according to my mother) or makes me resemble a character from the book ‘The summer before the dark’ by Doris Lessing – i n v i s i b l e. However, I do not look like that to feel safe among bricklayers (no offence to bricklayers!) I just do. Having paid for my soup with my last Polish money, I stayed with the question whether using the offer of prostitutes saves women from rape, harassment and dirty looks of sexually unsatisfied men. Already at home, I asked L. about it, who said he thinks that mostly upbringing and sex education are conclusive and that he does not believe in that 19th century theory. I remembered a friend once telling me that in Sweden, children do not even know what profession it is, and that there is no word for prostitutes anymore in the language. Only erasing a term, doesn’t make it disappear, it goes merely underground like abortion in Poland.
I went into the apartment, hugged my yearning dog and remembered that the poster with a painting of Kiejstut Bereźnicki showing children with adult faces playing on the beach, unfortunately, stayed on the train, in the compartment with that coughing young man and a couple using hand sanitizers. Presumably forever. It seems that my mother who bought it, because the painting reminded her of me, erased the sea from it. And the sea is there. It only evaporated from her memory.
The poster probably looked like this:

Dzień 0, początek
Dzieci o twarzach dorosłych bawią się w piłkę na podwórku, a może plaży, morza nie widać.
Tuż po ogłoszeniu pierwszych newsów związanych z zagrożeniem epidemiologicznym w Europie wsiadłam do pociągu relacji Warszawa-Berlin. Zostawiając swoje rodzinne miasto ruszałam w drogę do domu. Od mamy dostałam w prezencie, zwinięty elegancko w rulonik, plakat z wystawy przestawiający obraz Kiejstuta Bereźnickiego, zakupiony w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Było mi szkoda rozwijać tak elegancko zapakowany rulonik, więc wsiadłam z nim do pociągu nie zerknąwszy nawet na plakat. W przedziale młody człowiek kasłał w pięść i nie było to jeszcze niczym skandalicznym, a państwo siedzący przy drzwiach kompulsywnie nacierali ręce płynem do dezynfekcji, co bardzo mnie drażniło. Był 9 marca, wszystko było jeszcze otwarte i możliwe, ale zapach płynu do dezynfekcji przywracał dziwne wspomnienia perfum jakiejś starszej pani z wyobraźni dziecka bądź realnych, zakopanych gdzieś głęboko w odmętach pamięci, nieprzyjemnych wspomnień z dzieciństwa. Zabrałam więc rzeczy z przedziału i wyszłam.
W Warsie zjadłam zupę-krem z białych warzyw pozującą na coś luksusowego i pysznego ze względu na dodatek oliwy truflowej. Zupa sama w sobie nie miała smaku, w związku z tym była jak wspomnienie trufli na papierku lakmusowym schowanym w szafce na działce rodziców. Wydałam na nią 16 złotych i płacąc zorientowałam się, że to moje ostatnie 16 złotych. Nigdy nie umiałam zachowywać się tak, jakbym miała ostatnie 16 złotych na koncie, podobno mój przyszywany dziadek Staszek, tatuś mojej mamy, który w rzeczywistości był jej ojczymem, też tak miał. Był bardzo lubiany, więc wolę myśleć, że mam tak być może po nim i że nie jest to taka straszna cecha.
W Warsie siedział też polski murarz, który informację o swojej profesji, jak i inne rzeczy, wykrzykiwał bardzo głośno koledze sprzed lat, a że nie miał przy uchu telefonu, tylko gdzieś schowane kabelki słuchawek z wbudowanym głośnikiem, wyglądał trochę jak maniak wrzeszczący do siebie szczegóły własnego życia. Jechał na robotę do Niemiec i żalił się w przestrzeń (w domyśle koledze), że od 2 lat, odkąd nie jest już z Karoliną, korzysta z usług prostytutek. Jednocześnie zezował na każdy przechodzący tyłek, nie ważne czy należał do bardzo młodej czy też starszej kobiety. Zaczęłam się obawiać, że jego strategia nie działa i regularne korzystanie z usług prostytutek nie hamuje jego ewidentnego popędu. Poczułam się w związku z tym, po raz kolejny w swoim życiu nieswojo, mimo że na mnie nie zwracał uwagi, przypuszczalnie dlatego, że noszę za duży płaszcz, ciężkie buty, nie mam makijażu i mam krótkie włosy, co upodabnia mnie do furmana rozwożącego węgiel przed wojną (wg mojej mamy) lub czyni mnie, podobną do Kate Brown, bohaterki Lata przed Zmierzchem, pióra noblistki Doris Lessing – n i e w i d z i a l n ą. Nie wyglądam tak jednak, by czuć się bezpiecznie pośród murarzy (bez urazy murarze!), ale po prostu tak ostatnio mam. Zapłaciwszy za zupę moimi ostatnimi złotówkami, zostałam z pytaniem, czy korzystanie z usług prostytutek ratuje kobiety przez gwałtem, molestowaniem i obleśnymi spojrzeniami seksualnie niezaspokojonych mężczyzn. Już w domu zapytałam o to L., który powiedział, że nie. To wychowanie i edukacja seksualna są rozstrzygające i nie wierzy w tę dziewiętnastowieczną teorię. Przypomniała mi się moja przyjaciółka, która powiedziała kiedyś, że w Szwecji dzieci nie wiedzą już nawet, co to jest za profesja, że nie ma w języku słowa ‘prostytutka’. Tylko, jak wymażemy jakieś słowo, to co za nim stoi, nie znika, przechodzi jedynie do podziemia jak aborcja w Polsce.
Weszłam do mieszkania, przytuliłam stęsknionego psa i przypomniałam sobie, że plakat z obrazem Kiejstuta Bereźnickiego przedstawiający dzieci o twarzach dorosłych, bawiące się na plaży, został niestety w pociągu, w przedziale z kaszlącym młodym mężczyzną i parą dezynfekującą ręce. Prawdopodobnie już na zawsze. Wygląda na to, że mama, która ten plakat zakupiła, bo przypominał jej mnie, wymazała z niego morze. A morze jest. Wyparowało tylko z jej pamięci. Plakat wyglądał prawdopodobnie tak:
