Wersja polska poniżej/ Polish version below
Like many others, we try to think about something else than
this*. It’s an auto-censorship.
Waking up to an American radio station in Berlin. Farmers using milk as crops fertilizers. Or was it only a dream. Snooze. I have many dreams. Today, I woke up with a feeling that I need to pack, we are leaving, and it’s urgent. But then that creepy voice of Jack Nicolson in my head told me ‘Guess what? You are not going anywhere’. The radio alarm screams again. This time L. is pouncing on it and spills water from a tall glass on the bedside table. I pray half asleep ‘Hopefully, the alarm clock got hit, and it’s going to be silent forever’. I suddenly remember a fun fact: This student from somewhere who made an alarm clock you wrestle to prove you’re awake. I wake up again – I need to pack. Upstairs our neighbor is walking nervously the length and breadth of her apartment, very heavy. Nothing unusual besides that she is at home, people’s bodies are present in space. A revelation. I am folding my clothes and in the midst of the action I realize there is nowhere to go.

In our household, we are going through different shades of paranoia. All three of us dream already in another realm, our subconscious seems to be collective and adopted the pandemic veracity as the only one possible. Has our imagination already shrunken so substantially? We don’t talk about what we dream of or probably we don’t talk enough. War, hunger games, loneliness. Like many others, we try to think about something else than this*. It’s an auto-censorship. Looking up to the super moon, finding the oldest tree in the park, eating ice-cream, getting tipsy. Nothing more exists in this world. The information we share is not deep enough to digest what we experience. Is the price of milk so low that it became unprofitable to sell it? Is it connected to the current economic crisis or just an old story? Farmers all around the world do this sometimes – spilling milk, throwing apples on crossroads and seeds in front of Ministries. Snooze. Was it about milk, or was it about pumpkin. Why is the alarm clock on anyways. There are no more missions to wake up to.

Easter Monday, we bake bread. I remember that when I was a child in the late 90′, I was anticipating this day with excitement. Waiting for that tingling sensation in the morning – that today I will be running through the streets of our Warsaw neighbourhood with other kids from the block and we would splash each other with water. This tradition is called ‘Śmigus-Dyngus’, and it could be translated to a ‘water-prank day’. The genesis of this custom celebrated on Easter Monday is associated with the pagan practices of the Slavs, who rejoiced the awaking of spring after winter. ‘Śmigus’ and ‘Dyngus’ were for a long-time separate custom. ‘Śmigus’ mainly consisted of the symbolic wiping the legs with willow withe and splashing with cold water, an act of cleansing of dirt and diseases, and later, when the catholic church took over, also of sin. I remember, it was essential that day to be warm so we wouldn’t freeze and our parents (if they cared) wouldn’t find an excuse to forbid us to run with wet hair and clothes around the block. Most of the times, however, it was one of the coldest days of the year, as if nature decided to punish all the kids from Poland for being too demanding. The whole point of the game was about being recognized, that you were worth a splash. I liked that day till I was about 11 years old. Later, as a teenager I felt, but not yet understood, that it was violent and had a lot to do with tamed sexual energy of boys and girls breaking through, but somewhat in unequal ways. The boys were running after the girls, the girls were hiding and screaming and it was less and less a child play but more a demonstration of power. In one of the most beautiful but also the saddest films of all times, Vagabond by Agnes Varda from 1985, there is a scene echoing this Slavic tradition. The main character – Mona, a drifter living outside social structures – gets tangled into a wine harvest celebration – where a group of man, dressed up as tree spirits ‘playfully’ accost her, and the hard-bitten Mona reacts with utter terror. Defeated by the violence she doesn’t understand, Mona has no more strength to win with the rules of tradition. Today in 2020, we are creating new social norms and traditions. We can’t hug our friends. Some of them hug unexpectedly, suddenly, on the streets or in doorways. How many people will stay touchless forever? One friend said that paranoia remains, the crisis might change into something new, but people will not. We bake, we spin, we argue, howling to the moon. That helps.

*Coronavirus (COVID-19)
Dzień 22, Lany Poniedziałek.
Z budzika dochodzi dźwięk alarmu nadającego audycję amerykańskiej stacji radiowej w Berlinie: “Rolnicy używają teraz mleka jako nawozu”. Może to tylko sen. Jeszcze drzemka. Mam ostatnio bardzo dużo snów. Dzisiaj, na przykład, obudziłam się z poczuciem, że muszę się spakować, wyjeżdżamy, natychmiast. Ale wtedy ten wredny głosik Jacka Nicolsona z Lśnienia odezwał się w mojej głowie: „Mam dla ciebie niespodziankę, nigdzie się nie wybierasz”. Budzik znów wyje. Tym razem L. rzuca się na niego i wylewa wodę z wysokiej szklanki na stoliku nocnym, modlę się na wpół śpiąca, żeby budzik dzięki temu zamilkł już na zawsze. Nagle przypominam sobie zabawny fakt, jakiś student skądś, wymyślił alarm, który trzeba pokonać z użyciem siły, żeby udowodnić, że już się nie śpi. Budzę się znowu z myślą, że trzeba się pakować. Na górze sąsiadka chodzi nerwowo po swoim mieszkaniu w tę i z powrotem, ciężkie kroki. Nic nowego poza tym, że jest w domu. Dzisiejsze objawienie: ciała ludzkie są obecne w przestrzeni. Układam ubrania w walizce i zdaję sobie sprawę, że nie-ma-dokąd…
W naszym domu przechodzimy przez różne stadia paranoi. Wszyscy troje śnimy w nowej rzeczywistości. Nasza podświadomość wydaje się być kolektywna i przyjęła realia pandemii jako jedyne możliwe. Czy to znaczy, że nie potrafi przekroczyć już tej granicy? Nie rozmawiamy o naszych snach lub prawdopodobnie nie rozmawiamy o nich wystarczająco dużo. Wojna, głód, samotność. Podobnie jak inni, staramy się myśleć o czymś innym niż to*. Autocenzura. Podziwiamy super księżyc, szukamy najstarszego drzewa w parku, jemy lody, pijemy wino. Nic więcej nie istnieje na tym świecie. Informacje, którymi się dzielimy, nie są wystarczająco głębokie, aby przetrawić to, czego doświadczamy. Czy rynkowa cena mleka jest tak niska, że jego sprzedaż stała się nieopłacalna? Czy ma to związek z kryzysem gospodarczym? Rolnicy na całym świecie robią tak czasami – rozlewają mleko, wysypują zboże na tory, rozrzucają jabłka na skrzyżowaniach, a nasiona pod Ministerstwami. Drzemka. Czy chodziło o mleko, czy może o dynię. Co z tą dynią? Dlaczego budzik wciąż nastawiony jest na jakąś konkretną godzinę. Nie ma już przecież żadnych terminów do ogarnięcia.
Lany Poniedziałek, pieczemy chleb. Pamiętam, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych kiedy byłam dzieckiem, czekałam na ten dzień podekscytowana. To uczucie rano, że dzisiaj będę biegła ulicami warszawskiego Ursynowa z dzieciakami z sąsiedztwa, z wiadrami pełnymi wody. Geneza Śmigusa Dyngusa obchodzonego w Wielkanocny Poniedziałek związana jest z pogańskimi praktykami Słowian, którzy świętowali przebudzenie wiosny po długiej zimie. „Śmigus” i „Dyngus” były długo odrębnymi zwyczajami. „Śmigus” polegał przede wszystkim na symbolicznym biciu nóg witkami i polewaniu zimną wodą, co symbolizowało oczyszczanie ciała z brudu i chorób, a później gdy kościół katolicki przejął to święto, także z grzechu. Dla nas dzieci było ważne, żeby Dyngus wypadł w ciepły dzień, abyśmy nie zmarzli, a nasi rodzice (ci, których to obchodziło) nie znaleźli powodu, aby zabronić nam biegania z mokrymi włosami i w mokrych ubraniach po całej dzielnicy. Najczęściej był to jednak jeden z najzimniejszych dni w roku, tak jakby przyroda postanowiła ukarać wszystkie dzieciaki z Polski za to, że stawiają jej tak wysokie wymagania. W całej zabawie chodziło o to, żeby zostać zauważoną/-nym, udowodnić sobie, że jesteś warta/-y dużego pluska. Lubiłam ten dzień, tak mniej więcej do V klasy szkoły podstawowej. Później jako nastolatka, zorientowałam się, ale jeszcze nie wiedziałam dlaczego, że był to dzień pełen przemocy. Z jednej strony wiązał się z oswajaniem rodzącej się, zarówno u chłopców jak i u dziewcząt energii seksualnej, z drugiej strony podkreślał nierówności. Chłopcy biegali za dziewczynami, dziewczyny ukrywały się i krzyczały, nierzadko poturbowane. Dziecinna zabawa, zmieniała się powoli w demonstrację siły. W jednym z najpiękniejszych, a zarazem najsmutniejszych filmów wszechczasów, Bez dachu i praw Agnes Vardy z 1985 roku, jest scena odzwierciedlająca w innej kulturze tę polską tradycję. Główna bohaterka – Mona, włóczęga żyjąca poza strukturami społecznymi – zostaje wciągnięta wbrew sobie w uroczystość zbiorów wina. Grupa mężczyzn przebranych za leśne duchy szarpie ją polewając winem, na co wyczerpana Mona reaguje prawdziwym przerażeniem. Przemoc, której nie rozumie i nie ma już siły z nią wygrać, jest niczym innym jak właśnie duchem tradycji. Dzisiaj w 2020 r. też tworzymy nowe normy społeczne i tradycje. Nie możemy przytulać naszych przyjaciół. Niektórzy z nich przytulają się nagle, niespodziewanie, stojąc na ulicy albo w drzwiach naszego mieszkania. Brakuje im dotyku. Ile osób pozostanie już na zawsze poza sferą dotyku? Moja koleżanka powiedziała ostatnio, że paranoja pandemii pozostanie, kryzys może przemienić się w coś nowego, ale ludzie nie zmienią swoich przyzwyczajeń tak łatwo. Pieczmy więc chleby, kręćmy się w kółko w dziecinnych zabawach, kłóćmy się o drobiazgi i wyjmy do księżyca. To pomaga.
*Coronavirus (COVID-19)
